Związek jak z komedii romantycznej?
Któż nie lubi komedii romantycznych? Lubimy je między innymi dlatego, że nie wspomina się tam na serio o kryzysach.
Ma być radośnie, romantycznie i zabawnie.
Dobrze dla fabuły robi odrobina komplikacji, ale po mniejszych lub większych perturbacjach pomiędzy (zwykle) kobietą i mężczyzną kryzysy zostają zażegane.
Ja także lubię sobie od czasu do czasu taki film obejrzeć. Mam nawet swoją prywatną kategoryzację. Otóż komedie romantyczne dzielę na „biegane” i „nie-biegane”.
„Biegane” to te, w których główny bohater/bohaterka w ostatnich chwilach filmu uświadamia sobie, że jednak ją/jego kocha, a że obiekt miłości właśnie wyjeżdża na drugi koniec świata, konieczne jest natychmiastowe doń dotarcie – za pomocą własnych kończyn (szybki bieg) lub środków lokomocji (motor, samochód własny lub cudzy, taksówka, helikopter itp.).
W komediach zwanych przeze mnie „nie-bieganymi” dramaturgia jest mniejsza ale i tak chodzi o to, żeby w kulminacyjnej scenie zakrzyknąć „nie wyjeżdżaj(nie wychodź za mąż) bo ja cię kocham!”
Zwykle po takiej deklaracji następuje scena namiętnego pocałunku i film się kończy, bo wiadomo, że teraz już wszystko będzie dobrze.
Ten sposób narracji wziął się zapewne z baśni ludowych, w których nadrzędny jest wątek związku pięknej dziewczyny z królewiczem (albo przynajmniej Pięknej z Bestią). Po odnalezieniu/uratowaniu dziewczyny następuje sławetne „i żyli długo i szczęśliwie”.
Oczywiście każdy dorosły, rozsądny człowiek wie, że baśń czy film to nie to samo, co prawdziwe życie, ale – przyznajmy się – uwielbiamy czytać czy oglądać historie z „happy endem”.
Niestety, ów mit romantycznej, idealnej miłości bywa naprawdę szkodliwy – bo nie ma w nim miejsca na wysiłek, pracę, kompromis czy kryzysy.
A kryzysy w życiu są nieuniknione, ba! są czymś normalnym. Tutaj pisałam o kryzysach osobistych. Ten wpis poświęcę kryzysom w związku.
Poniższy tekst będzie raczej mało romantyczny, ale mam nadzieję – użyteczny. Jestem bowiem absolutnie przekonana, że im więcej wiemy, tym lepiej dla nas.
Wiara w to, że „po ślubie wszystko się ułoży” albo że będziemy „żyć długo i szczęśliwie” niestety nie sprzyja ani trwałości ani jakości związku.
Typowe kryzysy w trwałym związku: czego możesz się spodziewać?
W literaturze psychologicznej wiele mówi się o fazach rozwoju małżeństwa wraz z charakterystycznymi kryzysami. Współcześnie znaczący odsetek osób żyje w związkach nieformalnych, co bynajmniej nie chroni przed pojawieniem się kryzysów.
Dlatego ten post będzie dotyczył związku małżeńskiego, ale osoby, które ślubu z partnerem/partnerką nie wzięły też znajdą coś dla siebie.
Wątek kryzysów małżeńskich będę rozwijać i uszczegóławiać w kolejnych wpisach – tutaj wszystkie wymienię i krótko omówię.
Faza pierwsza: narzeczeństwo. Typowe kryzysy: brak kryzysów.
Pierścionek zaręczynowy sprawia, że zamiast „chodzących ze sobą” stajecie się „narzeczonymi”. Typowy stan to: silne zakochanie, patrzenie na partnera przez różowe okulary, snucie fantazji o idealnym wspólnym życiu. W tej fazie nie powinno być żadnych kryzysów.
Faza druga: młode małżeństwo. Typowe kryzysy: docieranie się.
W zależności od tego, jak długo trwała faza narzeczeństwa, jak dobrze partnerzy znali się przed ślubem, na ile są dojrzali, czy ze sobą przed ślubem mieszkali, jak układają im się stosunki z teściami itd., faza ta przebiega mniej lub bardziej burzliwie.
Należy jednak spodziewać się różnicy zdań, dyskusji, sprzeczek, a nawet awantur na tak istotne tematy jak np. „dzisiaj jest twoja kolej zmywania”.
Dlaczego bywa burzliwie? Bo związek tworzą dwie różne osoby – z różnymi charakterami, emocjami, nawykami, doświadczeniami, rodzinami pochodzenia. Byłoby bardzo dziwne, gdyby nie było między nimi żadnych napięć. Pytanie, jak są rozwiązywane.
Faza trzecia: para z pierwszym dzieckiem. Typowe kryzysy: zmiana stanu osobowego rodziny 😉
Zapomnijcie o wypracowanej w poprzedniej fazie równowadze. Równowagę właśnie szlag trafił. W momencie przyjścia dziecka na świat dla jego rodziców zmienia się wszystko.
Wiele tych zmian jest nieodwracalnych – np. lęk o dziecko; niektóre zmiany są trudne na początku a potem jest łatwiej. Jedno jest pewne – już nigdy nie będzie tak, jak było.
Dobra wiadomość jest taka, że jeśli przebrniecie razem przez wyzwania rodzicielstwa, to wasz związek zdecydowanie na tym zyska. Jeśli nie – będzie coraz gorzej.
Kolejna dobra wiadomość – odkryjecie w sobie nieskończone pokłady miłości, czułości i odpowiedzialności.
A także zmęczenia, lęku i frustracji. Będziecie żyć na 100% 🙂
Faza czwarta: małżeństwo z dzieckiem w wieku przedszkolnym. Typowe kryzysy: separacja dziecka od rodzica i vice versa.
Jako rodzice czujemy się znacznie pewniej niż w poprzedniej fazie a z drugiej strony, możemy wreszcie odetchnąć od rodzicielstwa, ponieważ część obowiązków przejmie przedszkole.
Z mniejszymi bądź większymi wyrzutami sumienia zapisujemy dziecko do placówki w nadziei, że wreszcie będziemy mogli zająć się sobą i swoim związkiem.
Ale może być tak, że dziecko nie będzie gotowe do przedszkola. Albo, że rodzic nie będzie gotowy „oddać” dziecko do przedszkola.
Że nie wspomnę o tym, że w pierwszym roku przedszkola dziecko choruje 10-12 razy.
Faza piąta: małżeństwo z dzieckiem w wieku szkolnym. Typowe kryzysy: logistyka.
Pierwszy rok w przedszkolu jest trudny dla wszystkich, ale potem jest lepiej. Przyzwyczajamy się do tego, że dziecko jest zaopiekowane od 8.00 do 16.00.
A potem dziecko idzie do szkoły i kończy lekcje o godzinie 12.00. I dziwnym trafem praca jego rodziców nie kończy się o tej samej porze. Ponadto wszyscy oczekują, że dziecko będzie jeździło na co najmniej kilka zajęć dodatkowych.
Masz do wyboru: zapisać dziecko do świetlicy, zwolnić się z pracy, zatrudnić nianię, błagać babcię o pomoc i/lub zostać taksówkarzem własnego dziecka.
Faza szósta: małżeństwo w wieku średnim. Typowe kryzysy: rutyna w związku.
Jeśli pierwsze dziecko ma 10-11 lat, to zwykle oznacza to kilkunastoletni staż małżeństwa. Kilkanaście lat bycia razem oznacza zaś, że znamy się jak „łyse konie”.
Wiadomo, jaki jest on a jaka ona; kto, co i jak gotuje; co robimy w niedziele i jak spędzamy święta.
Wiemy, kto, kiedy i o co się wścieka a kiedy jest dobrze. Życie staje się przewidywalne, co może być wspaniałe albo nużące.
Faza szósta: małżeństwo z dzieckiem w okresie dorastania. Typowe kryzysy: bunt nastolatka.
Jeśli do tej pory wszystko układało się dobrze, to w tym miejscu z pewnością się posypie. Jeśli nie układało się dobrze – posypie się tym bardziej.
Zadaniem małżonków/rodziców jest zadbać o dziecko, o siebie, związek, inne dzieci (jeśli są), starzejących się rodziców – i przy tym nie zwariować.
Faza siódma: dziecko wyfruwa z domu. Typowe kryzysy: syndrom pustego gniazda.
Najstarsze dziecko wyprowadza się fizycznie albo symbolicznie – wyjeżdża na studia, wchodzi w poważny związek, bierze ślub itp. Może i człowiek o tym marzył podczas burzliwych chwil dojrzewania, ale jednak czegoś żal.
No i trzeba wrócić do roli męża/żony, bo ojcem/matką jest się już trochę mniej.
Faza ósma: małżonkowie się starzeją. Typowe kryzysy: choroby, zależność, samotność.
Gdy wszystkie dzieci wyfrunęły z gniazda, może być człowiekowi smutno i źle. Zwłaszcza, gdy nie ma się wnuków a zdrowie już nie to.
Oczywiście jest także szansa na „wesołe życie staruszka”, jeśli przez te wszystkie lata małżonkowie trwali razem i jeszcze się lubią i szanują.
A zatem… żyli długo i szczęśliwie… od kryzysu do kryzysu.
Albo długo i nieszczęśliwie. A może… nie przetrwali kryzysu. Możliwe też, że życie dodało im jeszcze inne kryzysy.
Z całą pewnością – małżeństwo czy poważny związek to nie jest bajka. Ale nie znaczy to, że nie może być fascynującą opowieścią – to wy tworzycie jej fabułę.
Ciąg dalszy z pewnością nastąpi! 🙂
Inspiracje:
- Goldenberg, I. Goldenberg (2006). Terapia rodzin. Kraków, wyd. UJ
- de Barbaro B. (red.) Wprowadzenie do systemowego rozumienia rodziny. Kraków, Collegium Medicum UJ
ŻYCIE
zdjęcie: pexels.com