Dlaczego wybrałam TSR?

Równie dobrze mogłabym zapytać, dlaczego TSR wybrał mnie. TSR, czyli Terapia Skoncentrowana na Rozwiązaniach. Nurt psychoterapii, który rozwija się od 1978 roku i który skradł moje serce i duszę 😉

Nie będę tu dokładnie opisywać założeń TSR, ponieważ możecie to znaleźć w wielu miejscach, np. tutaj. W niniejszym poście skupię się na tym, co mnie najbardziej zachwyca w Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach.

Zachwyt nr 1: Klient a nie pacjent.

Samo określenie „klient” w odróżnieniu od „pacjenta” było pierwszą kwestią, która zwróciła moją uwagę i która przyciągnęła mnie do TSR. Klient, czyli równorzędny partner rozmowy, osoba, która przychodzi do terapeuty z jakimś mniej lub bardziej dokładnym „zleceniem” dotyczącym własnego życia. Słowo „pacjent” wywodzi się z medycyny, gdzie istotą pracy specjalisty jest postawienie diagnozy i dobranie odpowiedniego sposobu leczenia. W TSR nie stawiamy diagnoz i nie skupiamy się na opisywaniu przyczyn problemów; kładziemy akcent na to co działa, na zasoby, na to co zdrowe i możliwe, dlatego słowo „klient” lepiej tu pasuje.

Oczywiście ów „klient” kojarzy się także z fryzjerem, sklepem i innymi „punktami usługowymi”, dlatego niektórym osobom strasznie przeszkadza. Mnie nie, ale rozumiem. 

Tak naprawdę, idealnie jest to rozstrzygnięte w języku angielskim, gdzie „helper” to osoba udzielająca pomocy, a „helpee” osoba otrzymująca pomoc. W języku polskim słowo „pomagacz” w miarę się przyjęło (choć oczywiście nie wszystkim się podoba), jednak „helpee” tłumaczone jako „wspomagany” nie jest używane. Zostaje więc klient.

Inne, być może negatywne skojarzenie ze słowem klient, to powiedzenie „klient płaci, klient wymaga”. W przypadku TSR sprawdza się o tyle, że faktycznie pracujemy nad celami określonymi przez klienta. To klient określa, czego potrzebuje, wie z czym przyszedł i na jaką zmianę jest gotowy. Łączy się to z innym założeniem TSR, czyli „klient jest ekspertem”.

Zachyt nr 2: Klient ekspertem

Dla terapeutów skoncentrowanych na rozwiązaniach, w procesie terapii uczestniczy dwóch ekspertów: klient oraz terapeuta. Terapeuta jest ekspertem od prowadzenia rozmowy, przebiegu sesji, ekspertem od terapii, zaś klient jest ekspertem od własnego życia.

Słowo „ekspert” nie oznacza tu bynajmniej osoby wszechwiedzącej, nieomylnego autorytetu.  W moim odczuciu chodzi tu raczej o „osobę, która wie”. Klient wie, jak wygląda jego życie – a dokładniej – wie, jak w danym momencie widzi i odczuwa swoje życie. Te wizje i odczucia w naturalny sposób się zmieniają. Inaczej widzimy nasze życie, gdy wszystko się układa, inaczej, gdy mamy kiepski nastrój albo coś trudnego się wydarzyło. W procesie terapii, kiedy klient zyskuje coraz większą samoświadomość, ten obraz własnego życia też regularnie ewoluuje. Jednak za każdym razem, gdy klient dzieli się z terapeutą własną wizją siebie, swojego życia czy otaczających go ludzi, jest osadzony w swojej prawdzie.

W psychologii od dawna wiadomo, że nasza kondycja psychiczna zależy nie od tego, co się faktycznie dzieje, lecz od tego, jak odbieramy i interpretujemy to, co się dzieje. Skoro klient mówi mi, że jakoś jest i czegoś chce, to kim ja jestem, żeby temu zaprzeczać? Kim jestem, żeby mówić mu, jak powinien żyć? To jego życie, jego rzeczywistość, jego system wartości i przekonań.

[Mnie jako terapeutkę obowiązuje oczywiście kodeks etyczny i jako człowiek mam także swój system wartości. Jeśli praca nad celami klienta oznacza niezgodność z kodeksem etycznym i/lub jeśli wartości, cele, przekonania klienta w sposób niemożłiwy do pogodzenia ścierają się z moim systemem wartości – nie pracuję z takim klientem.]

Klient jest ekspertem także w takim sensie, że wie, na co jest gotowy a na co nie, co jest w jego kontekście życiowym możliwe a co nie, jak często i jak długo może i chce spotykać się z terapeutą.

Jeśli klient mówi, że czegoś się nie da zrobić, zakładam że w tym momencie naprawdę tak uważa. Możemy więc porozmawiać o tym, co innego można zrobić, albo co jest potrzebne żeby to, co jest teraz niemożliwe, stało się możliwe.

Gdy klient ma pomysł, żeby przychodzić raz w tygodniu, dwa razy w miesiącu, raz na jakiś czas – zwykle zgadzam się na jego propozycję. Przy następnym spotkaniu możemy porozmawiać, czy dany odstęp czasowy był dla klienta użyteczny.

Kiedy klient uważa, że jest gotowy skończyć terapię, pytam, czy potrzebuje podsumowania pracy. Jeśli tak, umawiamy sie na jeszcze jedno spotkanie. Jeśli nie, żegnamy się podczas tej sesji. Klient ekspertem. Jeśli klient uzna po jakimś czasie, że chciałby popracować nad jakąś inną sprawą w swoim życiu – nie ma sprawy, może przyjść ponownie.

Jeśli klient przychodzi długo a mnie się wydaje, że osiągnął już swoje cele, rozmawiamy o tym, jak on to widzi i czy jest gotowy zakończyć terapię. Klient ekspertem.

Nie wiem, na ile jest to wyraźne między wierszami, napiszę więc wprost: założenie o eksperckości klienta niesie za sobą także przekonanie, że klient jest odpowiedzialny za swoje życie i swoje zmiany. Jego decyzje mają swoje konsekwencje i powinien ich doświadczyć. Terapeuta jest odpowiedzialny za to, by jak najlepiej wykonać swoją pracę, ale przez większość czasu klient żyje poza gabinetem, w swoim kontekście życiowym. I to życie klienta weryfikuje to, co się sprawdza a co nie.

Zachwyt nr 3: Postawa niewiedzy

Postawa niewiedzy łączy się z założeniem, że klient jest ekspertem a także z założeniem konstruktywizmu i konstrukcjonizmu społecznego, że nie istnieje tzw. obiektywna rzeczywistość. Jak wspomniałam w poprzednim punkcie, klient ma swój pogląd na to, jak wygląda jego życie i co chciałby zmienić. Jest to pogląd z natury subiektywny, własna prawda klienta. Dotyczy to każdego z nas, terapeutów także. Wracając do klienta – mając własną wizję swojego życia i żyjąc w jakimś kontekście, klient opisuje nam ten swój „kawałek” stosując określone słowa, zwroty, metafory. Nazywamy to mapą znaczeń. Każdy człowiek ma swoją mapę znaczeń. Niektóre z tych znaczeń są bardziej, inne mniej uniwersalne, jednak obowiązkiem terapeuty jest poruszanie się po mapie klienta tak jakby była to mapa zupełnie nieznana. 

Postawa niewiedzy przypomina mi dziecięcą ciekawość, tę cudowną otwartość małolatów na otaczający świat i nieskrępowaną gotowość do zadawania pytań. „Co to?” „Kto to? „A po co?” – wciąż pyta małe dziecko. Terapeuta skoncentrowany na rozwiązaniach także pyta, chcąc jak najlepiej poznać świat klienta.

„Co to dla ciebie znaczy…?”; „Jak rozumiesz to, że…”?; „Czym jest dla Ciebie…” ; „Czy możesz powiedzieć mi o tym więcej?” i wszelkie pytania otwarte, zaczynające się od „kto?”, „co”, „jak?”, „jaki/jaka/jakie?”. Bardzo ważne i trudne jest też pytanie „po co?”. Nie zadajemy natomiast pytania „dlaczego?”. ponieważ często bywa odbierane jako oskarżające, a poza tym wymusza szukanie związków przyczynowo-skutkowych, co wbrew pozorom niekoniecznie jest użyteczne.

Postawa niewiedzy jest moją ulubioną techniką pracy. Dzięki niej jestem w stanie nawiązać kontakt z niemal każdym klientem (ja pracuję wyłącznie z dorosłymi), niezależnie od jego wykształcenia, wykonywanej pracy, zasobu słownictwa itd.  Im bardziej nie rozumiem tego, co mówi klient, tym łatwiej stosować postawę niewiedzy 😉 Jednocześnie postawa otwartego, życzliwego zainteresowania wspaniele buduje relację terapeutyczną.

Najtrudniej stosować postawę niewiedzy wtedy, gdy klient wydaje się być bardzo podobny do terapeuty, np. pod wzlędem wieku, wykształcenia, doświadczeń życiowych. Wtedy szczególnie trzeba się pilnować, by nie zakładać z góry, że znam mapę znaczeń klienta. Bo to może być złudne.

Podobnie, gdy klient przychodzi z jakąś etykietą, diagnozą i mówi np. „mam depresję”, „jestem DDA”,  bardzo ważne jest, by terapeuta nie czynił odgórnych założeń, że wie o czym mówi klient. Przecież można sobie sprawdzić kryteria diagnostyczne depresji, po co pytać? Ano właśnie po to, by się dowiedzieć, jak klient rozumie to, co nazywa depresją, jak tego doświadcza, co to dla niego znaczy, czy ta diagnoza jest dla niego użyteczna itp. Dzięki postawie niewiedzy odkryłam, że osoby z diagnozą depresji są bardzo różne, to znaczy każda osoba przeżywa ją po swojemu. Śmiem nawet twierdzić, że każdy ma inną, swoją depresję. A wszystko dzięki otwartości i dopytywaniu klienta o jego mapę znaczeń.

Podsumowanie zachwytów 😉

Jak pewnie widać, należę do entuzjastów Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach. To nurt, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, który sprawdza mi się w praktyce i w życiu, dzięki któremu rozwijam się zawodowo szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy to oznacza, że TSR jest nurtem dla wszystkich? Ależ skąd. Jest wiele różnych podejść terapeutycznych (kilkaset!), wiele skutecznych sposobów pomagania ludziom w krysysach czy wspierania ich w rozwoju. Każdy może wybrać taki nurt, który mu pasuje, sposób pracy, który jest dla niego użyteczny. Terapia Skoncentrowana na Rozwiązaniach jest dla osób, którym odpowiada taki sposób myślenia o człowieku, które są w stanie określić swoje cele, są gotowe na zmianę i wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, na odkrywanie swojego świata znaczeń, potrzeb i wartości, na pracę krok po kroku w kierunku pożądanej przyszłości.

Czy jestem terapeutką dla wszystkich? Oczywiście, że nie. Po pierwsze, jestem niedoskonałym człowiekiem i mam na swoim „koncie” zarówno klientów, którzy bardzo skorzystali jak i tych, dla których mój sposób pracy nie był użyteczny. To absolutnie normalne. Po drugie, nie każdemu pasuje moja gęba, poczucie humoru i sposób rozmawiania. To też normalne.  Po trzecie, nigdy nie powiem o sobie że jestem świetną terapeutką. Nie ze skromności. Celowo pielęgnuję w sobie postawę pokory i niewiedzy, żeby zachować otwartość umysłu i życzliwe zaciekawienie drugim człowiekiem.

I jeszcze jedno: długotrwała praca w nurcie TSR wpływa na życie terapeuty! Pracując w tym nurcie stałam się osobą bardziej otwartą, widzę w ludziach – i w sobie – wiele zasobów, jestem przekonana, że człowiek (w tym ja) ma w sobie niemal niewyczerpywalne możliwości odradzania się niczym feniks z popiołów. Dlatego myśląc o życiu, świecie i ludziach wolę stawać po jasnej stronie mocy. Ciemna także istnieje, ale im więcej widzę w ludziach – a więc i w sobie – zasobów, tym bardziej wierzę w możliwość zmiany. A to daje poczucie sensu i sprawczości. Owa sprawczość jest „czarnym koniem” TSR. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż błysk w oku klienta, który właśnie odkrył, że ma wpływ na kawałek swojego życia. To mentalne przejście klienta od bezradności do sprawczości jest cudownym momentem wow. 

Życzę nam takim momentów jak najwięcej.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!
Scroll to Top